A co będzie, jeżeli jednak świat jest lekki?
Obchodzenie przeróżnych świąt i uroczystości kojarzy się nieco z podnoszeniem ciężarów. Wszyscy zainteresowani świętowaniem polskości stawiają sobie za zadanie pokonanie jakiejś ogromnej, wyimaginowanej przeszkody. Obserwując to, wydaje się że wszyscy wkładamy jakiś ogromny wysiłek w świętowanie, albo wogóle w bycie Polakami. Jest to albo zademonstrowanie czegoś za wszelką cenę, albo głośne wyrażenie emocji, albo inna energetycznie absorbująca działalność. Mamy cały szereg okazji, które przypominają o jakichś wydarzeniach z przeszłości, które są mniej lub bardziej historycznie czy też patriotycznie wzniosłe. Skąd taka popularność upamiętniania i świętowania, i to z takim zacięciem?
Czy zajmujemy sobie naszą emocjonalność tymi tematami, dlatego że tak się przejmujemy tematem odzyskania niepodległości i tak bliscy są nam rodacy, którzy walczyli o tożsamość społeczną, kulturę i spuściznę narodową? Dlaczego każdy temat związany z polskością ma teraz taki ogromnie zadęty nastrój? Dlaczego to wszystko jest tak nieznośnie ciężkie?
Czy nie jest przypadkiem tak, że żyjemy obecnie w cudownie wolnym kraju, w którym każdy może realizować swoje ambicje i plany, w którym ze spokojem możemy spoglądać w przeszłość, że mamy ją już za nami i że jesteśmy ogromnymi szczęściarzami, bo możemy widzieć, tworzyć i przede wszystkim żyć tak jak chcemy? Czy przypadkiem świętowanie odzyskania niepodległości nie jest powodem do radości i ulgi?
A może to lekkość staje się ciężarem?
W rozważaniach, przyszedł mi do głowy fragment doskonałej książeczki Milana Kundery „Nieznośna lekkość bytu”, w przekładzie Agnieszki Holland.
Dopiero w 1980 roku mogliśmy dowiedzieć́ się z „Sunday Times”, jak umarł syn Stalina Jaków. W czasie II wojny światowej umieszczono go jako jeńca w niemieckim obozie razem z oficerami angielskimi. Mieli wspólną ubikację. Syn Stalina zostawiał ją zapaskudzoną. Anglicy nie mieli ochoty patrzeć na ubikację umazaną gównem, nawet jeśli było to gówno syna najpotężniejszego wówczas człowieka świata. Wytknęli mu to. Obraził się. Wytknęli mu to ponownie i zmusili go, żeby wyczyścił latrynę. Zdenerwował się, pokłócił się z nimi, pobili się. Wreszcie zażądał widzenia z komendantem obozu. Chciał, żeby ich rozsądził, ale zadufany Niemiec odmówił rozmawiania o gównie. Syn Stalina nie potrafił znieść poniżenia. Miotając w niebo straszne rosyjskie przekleństwa rzucił się pędem ku naelektryzowanym drutom, które otaczały obóz. Runął na nie. Jego ciało, które już nigdy nie zanieczyści Anglikom klozetu, zawisło w bezruchu.
Syn Stalina nie miał łatwego życia. Ojciec spłodził go z kobietą, którą potem wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi zastrzelił. Młody Stalin był więc synem Boga (gdyż ojciec jego był czczony jak Bóg), a jednocześnie był przez Boga odtrącony. Ludzie bali się go podwójnie: mógł im zaszkodzić swą mocą (jednak był synem Stalina) i swą przyjaźnią (zamiast odtrąconego syna, ojciec mógł ukarać jego przyjaciół). Odtrącenie i wyniesienie, szczęście i nieszczęście, nikt inny nie odczuł konkretniej, jak wymienne są te przeciwieństwa i że od jednego bieguna ludzkiej egzystencji do drugiego jest tylko krok. Potem, na początku wojny, wzięli go do niewoli Niemcy, a inni jeńcy, należący do narodu, który zawsze był mu do głębi duszy wstrętny przez swoją niezrozumiałą powściągliwość, oskarżyli go, że jest nieczysty. Jego, który niósł na swych barkach największy dramat (był zarazem synem Boga i strąconym aniołem), miano by sądzić nie za rzeczy podniosłe (dotyczące Boga i aniołów), lecz za gówno? Od najwyższego dramatu do najniższego jest więc tak zawrotnie blisko?
Zawrotnie blisko? Czy bliskość́ może przyprawić́ o zawrót głowy?
Może. Kiedy biegun północny zbliży się do południowego na wyciągnięcie dłoni, kula ziemska zniknie, a człowiek ocknie się w pustce, która mu zakręci w głowie i powali go na kolana.Jeżeli odtrącenie i wyniesienie są jednym i tym samym, jeżeli nie ma różnicy między podniosłością a nikczemnością, jeżeli syn Boga może być sądzony za gówno, egzystencja ludzka traci swą wagę i staje się nieznośnie lekka. W tym momencie syn Stalina zaczyna biec na druty elektryczne, by rzucić na nie swe ciało jak na szalę wagi, której długie ramię jest obciążone nicością świata, który stracił swój wymiar.
Syn Stalina oddał życie za gówno. Ale śmierć za gówno nie jest śmiercią bez sensu. Niemcy, którzy oddawali życie, aby rozszerzyć terytorium swej Rzeszy na wschód, Rosjanie, którzy umierali, aby władza ich ojczyzny sięgała dalej na zachód, tak, ci umierali za głupstwa, ich śmierć jest pozbawiona sensu i ogólniejszego znaczenia. Natomiast śmierć syna Stalina była wobec ogólnego kretynizmu wojny jedyną śmiercią metafizyczną.
Wydaje się ważne, szczególnie teraz, kiedy brniemy przez tą lepką zupę narodowo-społecznie-tożsamościową, żebyśmy w swojej wyjątkowości i nadzwyczajności pozostawali świadomi. Świadomi na przykład, czy adekwatne są podniosłości wszystkich tych potwornie ciężkich nastrojów, których nikt już nie jest w stanie dźwigać? Czy w poczuciu wyjątkowości nie biegniemy przypadkiem w kierunku elektrycznych drutów, do których jest już niebezpiecznie blisko?
Może jednak jest tak, że świat jest lżejszy niż nam się wydaje …?
Koniec marszu.