Czyli co wynika z bycia migrantem i dlaczego emigranci nie powinni wracać
Zostanie emigrantem to turbo lekcja życia. Ekspozycja własnego ja na osamotnienie wśród osób które patrzą, słyszą i czują inaczej powoduje, że mamy możliwość obejrzenia pod lupą nawet najdrobniejszych własnych słabości i jesteśmy zmuszeni natychmiast sobie z nimi poradzić. Zwierciadło, w którym się przeglądamy codziennie, powoduje, że musimy wyostrzyć i angażować wszystkie nasze zmysły. Wykonanie jakiejś czynności w warunkach emigracyjnych wymaga zaangażowania zdecydowanie większej ilości energii i uwagi niż tej samej czynności w kraju macierzystym.
Skupienie, koszt energetyczny i autonomia mają jednak ogromne korzyści w budowaniu samoświadomości i możliwości dostrzegania niuansów świata, ludzi i życia. Wiąże się to z kolei z daleko idącymi konsekwencjami i dalszymi kosztami: jak np. obiektywizowanie, ważenie, oszczędzanie energii życiowej, uważność, poczucie odmiejscowienia czy poczucie, że najzwyczajniej musimy o siebie zadbać bo wszystko jest tylko i wyłącznie w naszych rękach więc musimy być cały czas sprawni.
Społecznie jest to bardzo korzystne. Rotacyjność i migracje powodują naturalne ubogacenie każdej społeczności, możliwość konfrontowania swoich wartości czy motywacje do szukania kompromisów. Tym samym wszystkie strony naturalnie zyskują. Przykładem mogą być nasi sąsiedzi Niemcy z 20% (16.4 mln) społeczeństwa pochodzenia migracyjnego, gdzie mądra ekspozycja obywateli Niemiec na narzuconą otwartość spowodowała, że wszystkim w powojennych Niemczech żyje się lepiej wspólnie niż osobno.
Z tych samych powodów jest to niewygodne i niekorzystne dla społeczności, które budują popularność na przekonaniu o monopolu na jedyną słuszność i prawdę czy też przekonanie o otaczającej nas wrogości. Tym samym, zwiększanie ekspozycji uległego elektoratu na obecność zarówno powracających emigrantów jak i imigrantów zmniejsza szanse tego typu partii na elekcje w przyszłości.
Powodów takiego stanu rzeczy jest ogromnie wiele i sprowadzają się do faktu iż emigranci zobaczyli lub wkrótce zobaczą że:
- religia chrześcijańska, w której się wychowaliśmy jest w swojej nieprzetworzonej formie przepiękna i pomaga w dobrym życiu. Jest zdecydowanie piękniejsza od wersji podawanej przez kościół katolicki, a w szczególności paranoicznie przestraszony kościół polski. Po nadinterpretacjach kościelnych (wynikających z dysfunkcyjnego strachu hierarchów kościelnych przed zepchnięciem na margines) okazuje się groźna, nieprzyjazna i odpychająca. Po takim zastrzyku strachu, ostatecznie wszyscy potrzebujemy albo terapii albo biskupiej łaski … ;
- szkoda czasu, a przede wszystkim cennej energii życiowej na raczej banalne wykłady o armagedonie moralnym typu: gender, weganizm, lewactwo itp.;
- wiele autorytetów i osób publicznych zarówno świeckich jak duchownych, poświęca swój cenny czas i dar intelektualny na budowanie teorii strachu przed wszystkim, wynikający z ich wewnętrznych nieprzepracowanych negatywnych emocji;
- Niemcy już długo nie są zagrożeniem dla Polskiej suwerenności bo są dojrzałym i zdrowym społeczeństwem które latami pracowało nad własnym zdrowiem psychicznym i komfortem życia i wykorzystało powojenną traumę do awansowania na stanowisko strażnika zdrowego rozsądku narodów;
- nie warto prowadzić kampanii sensacji w mediach informacyjnych. Sensacja, emocja, skandal … jest modny i się opłaca. Ale społeczną wartość realną posiada prawda, rzetelna informacja i dzielenie się tym co dobre;
- mężowie stanu są wartością nieocenioną bo wnoszą bezpieczeństwo i stabilizację dla milionów ludzi. Ich odwaga i determinacja powoduje że możemy spokojnie iść przez życie. Wewnętrzne poszanowanie i docenienie tych wartości ułatwi życie nam samym;
- osoby u władzy o niskim poczuciu własnej wartości i tym samym wysokim poczuciu zagrożenia, będą naturalnie deprecjonować znaczenie i dokonania mężów stanu, w celu wywołania chaosu społecznego a tym samym ogólnego poczucia zagrożenia. Tylko w tych warunkach mają szanse na reelekcję;
- nie warto przeżywać po kolei wszystkich tragedii z historii … przeżywanie tego bezustannie i od nowa powoduje że ciągle jesteśmy w stanie alertu, walki i emocji z przeszłości. Należy oczywiście o wszystkim pamiętać. Natomiast poczucie bycia wieczną ofiarą powoduje że rzeczywiście stajemy się ofiarami, i historia powtarza się bo prosimy Świat o to by być ofiarą … więc to otrzymujemy;
- miłość, radość, nadzieja i wszelkie emocje są esencją życia. Są tak samo obecne jak oddychanie i sen. Muzyka, sztuka czy kultura są piękne w każdej formie bo wszystkie są dziełem człowieka, czyli natury czyli de facto boskością, bez względu na religię. Najistotniejsze to uprawiać i używać ich świadomie i w zgodzie ze sobą;
- starość jest tak samo piękna jak młodość mimo że jej piękno jest subtelniejsze, tym samym doświadczanie jej piękna wymaga umiejętności nabieranych poprzez samoświadomość;
- ludzie otwarci na świat takim jakim on jest i wewnętrznie wolni wcale nie są źli i groźni. Wręcz przeciwnie. Są piękni i ciekawi ponieważ uosabiają życie w swojej wolnej formie;
- ludzie piękni, bogaci, zaradni i przeżywający sukcesy są tak samo dobrzy i ludzcy jak ludzie biedni, schorowani, starzy i niedołężni;
- młode, polskie demokratyczne społeczeństwo przechodzi swój pierwszy katar spowodowany chronicznym strachem instytucji kościelnych przed utratą kontroli i władzy nad społeczeństwem „wiernych”, tak dobrze wypracowanym w poprzednim reżimie przed ’89. Wystarczy o tym pamiętać że tak właśnie jest i powoli ten stan się rozejdzie.
- dobrą praktyką w czasach zawieruch jest poodpoczywanie i poobserwowanie tej wzmożonej aktywności emocjonalnej i pozwolenie sobie i innym na przetoczenie się tych wszystkich uniesień. Wtedy można prawdziwie zatęsknić za tą wspaniałą wolnością, kreatywnością, gościnnością i solidarnością które są w sercu każdego Polaka. Tylko chwilowo schowane pod kołderką kościelnego irracjonalnego kurzu.
Taka długa lista w sumie „oczywistości” na razie jest pewnie bardzo aktualna. Sporo jest jeszcze do zrobienia. Brniecie pod górę przez życie przez te wszystkie niedoskonałości jest bardzo żmudne … a zaczyna się od tego że w ogóle pozwalamy sobie przyznać się, że te wszystkie rzeczy nas dotyczą. Później, w miarę jak zacznie pojawiać się coraz więcej miłości i akceptacji wraz ze świadomością, będzie coraz mniej miejsca na wszystkie te wypunktowane nieprzyjemności, nieświadomości a „migracyjne odkrycia” staną się oczywistością. To trwa, jednak ogromnie warto, bo można widzieć aż po horyzont … i jeszcze dalej.